Singapur pozegnał nas placzem, czyli olbrzymia ulewa, milo sie ja ogladalo przez okna na lotnisku majac perspektywy na nastepne 2 tygodnie w goracej Australii ;)
Lot liniami Emirates Airlines przebiegl przyjemnie, co prawda 7 godzin to niemalo ale i trasa niezla- 6150 km. Na szczescie samolot nie byl zapelniony i mielismy do dyspozycji 3 miejsca co pozwolilo mi sie porzadnie wyspac (pozniej okazalo sie to slabym pomyslem ;) Generalnie da sie zrozumiec dlaczego te linie postrzegane sa jako jedne z lepszych na swiecie (przynajmniej w zakresie entertainment ;) Szybka obsluga, bardzo dobre jedzienie, duzy wybor filmow (przed naszymi nurkowaniami dobilam sie filmem 'Sanctum', kilka razy musialam go przerywac tak na mnie dzialal ;)
Wyladowalismy ok. 1 w nocy i nie bylo zmiluj, szczegolowe procedury wjazdowe troche trwaja. W koncu po wszelkich formalnosciach zostalismy oficjalnie wpuszczeni do Australii :) I znowu zadziwilismy samych siebie niezamawiajac taxi tak jak wczesniej planowalismy tylko shuttle bus. Przy okazji wypytalismy o wiele ciekawych rzeczy w informacji turystycznej.
Nie bede opisywala przygod w hostelu ;) niedosyc, ze standard sredni (czysto, ale tak jakos topornie) to jeszcze kosztowal nas naprawde sporo, ale jest w tym tez troche naszej winy ;) w kazdym razie polozony jest rewelacyjnie, w samym centrum Brisbane. I dzięki temu polozeniu (a moze przez nie ;) caly dzisiejszy dzien spedzilismy na spacerach.
Na pierwszy ogien poszedl South Bank Parklands. To fajny park miejski, zadbany, z roznymi ciekawymi zwierzetami (ibisy i gekony chodza wsrod ludzi bez zadnego stresu), lasem deszczowym, bambusami, plaza miejska i targiem rozosci (m.in. rekodziela).Fajnie bylo siedziec sobie przy brzegu plazo-basenu, moczyc nogi i obserwowac jak miejscowi wypoczywaja :) a wychodzi im to naporawde super :)
rozkladaja na trawie koce, prowiant, biesiaduja z przyjaciolmi, kapia sie w wodzie. Prawdziwy relaks :)
Nastepny spacerowy rzut to Roma Street Parkland, podobno najwiekszy na swiecie subtropikalny ogrod mieszczacy sie w centrum miasta. I rzeczywiscie robi wrazenie, nie tylko wielkoscia, ale rowniez roznorodnoscia roslin (kilka zwierzakow tez bylo). Spedzilismy tam ok. 2 godz i z 300 zdjec ;)
Nastepnie udalismy sie pod Ratusz (obecnie remontowany) i na slynna ulie zakupowa Queen St. Mall. Tam oprocz huraganowego wiatru i pysznych lodow o smaku orzechow makadamia nie spotkalo nas nic ciekawego wiec czym szybciej wrocilismy do hostelu.
Kilka nocnych zdjec na tarasie widokowym (musialam ubrac swoja kurtke tak wialo...) i spac, bo przeciez ostatniej nocy od nadmiaru wrazen i jet laga nie spalismy w ogole...
Jutro w planach przytulanie misi koala (wiem, ze to nie sa misie ;) oby tylko pogoda dopisala tak jak do tej pory bo ten wiatr i chmury troche nas niepokoja...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz